Rysunek - Malarstwo - Digital Painting

Rok w obcym kraju, czyli moje doświadczenie wymiany studenckiej, cz. I

Cześć!

Nazywam się Patrycja i pod koniec maja, wróciłam z 9-miesięcznej wymiany studenckiej w Hiszpanii, kończąc tym samym trzeci rok architektury. Z uwagi na ilość pytań, dotyczących rekrutacji, jak i samego wyjazdu, zdecydowałam się opisać Wam swoje doświadczenie z programem Erasmus+.

Artykuł, który dla Was przygotowuję będzie składać się z 3 części:

1. Moje doświadczenie wymiany

2. Historie oparte na wywiadach ze znajomymi, którzy wyjechali do innych krajów

3. Techniczna strona wyjazdu/ protipy

MOJE DOŚWIADCZENIE WYMIANY

Tę część zacznę od pytania, które zadaje mi niemal każda osoba zainteresowana moim pobytem:
Było warto?

Zdecydowanie tak!

Choć wielokrotnie powtarzam i będę powtarzać, że taki wyjazd to droga usłana różami, na której nikt nie widzi kolców, to uważam, że było to bardzo intensywne i wartościowe przeżycie, które wniosło mnóstwo nowych perspektyw do mojego życia.

Ale od początku!
Decyzję o wyjeździe podjęłam w styczniu 2021 roku. W zasadzie jeszcze zanim zaczęłam studia, miałam w głowie, że pewnego dnia chciałabym wyjechać na jakiś czas za granicę, żeby poszerzyć sobie horyzonty i doświadczyć czegoś ciekawego. Z uwagi na fakt, że miałam też cel dostania się do branży IT jeszcze w trakcie studiów, chciałam wykorzystać okres Erasmusa na kursy i szkolenia dokształcające. I właśnie to był główny motor napędowy moich decyzji. Zależało mi na dostępie do plaży (urbanistyczny klimat miałam na co dzień w Krakowie), programie uczelni, który umożliwi mi pogodzenie studiów z kursami, pracą z Polski i życiem prywatnym i do tego na maksymalnym poświęceniu mojemu celowi. 

Mając tak ustalone priorytety podjęłam 3 główne decyzje:
jadę do San Sebastian, sama, na cały rok

Dlaczego tak?

San Sebastian

Wybrałam to miejsce metodą dedukcji. Otworzyłam listę uczelni partnerskich i pierwszym kryterium było: Włochy i Hiszpania. Po prostu chciałam poznać jedną z tych dwóch kultur, nie było w tym żadnego drugiego dna. Drugim warunkiem koniecznym były kursy w języku angielskim- nie potrafiłam (i nadal nie potrafię ;)) mówić ani po hiszpańsku ani po włosku. Kolejnym był wspomniany dostęp do plaży. Ostatnim była oferta kursów- musiałam mieć na tyle swobodny plan i ciekawe zajęcia, żeby móc pogodzić to z moim planem wejścia w inną  branżę. Dodatkowo znalazłam osobę (z pomocą koordynatora programu z PK), która przebywała na wymianie w San Sebi i opowiedziała mi co nieco o swoich wrażeniach. Tak oto zdecydowałam się na wyjazd do tego czarującego miasteczka na północy Hiszpanii, w specyficznym swoją kulturą Kraju Basków, leżącym około 20 km od granicy Francji.

Sama

To była prawdopodobnie najtrudniejsza rzecz, na jaką się zdecydowałam. Choć jestem z tych, którzy lubią iść sami do kina, na spacer, czy do restauracji i czują się dobrze w swoim towarzystwie, samotny wyjazd na kilka miesięcy do obcego kraju to trochę wyższa szkoła jazdy. Ja sama traktowałam wymianę jako wyzwanie, lekcję i możliwość rozwoju, więc zapewne podjęłabym taką decyzję jeszcze raz. Dodatkowo zależało mi, żeby mieć zupełną swobodę i brak konieczności troski, że komuś moje wybory nie odpowiadają. Natomiast osobom, które chcą przejść erasmusa z mniejszym bólem głowy i większą przyjemnością, zalecałabym jednak wybranie się w towarzystwie. Przyczyna jest prosta- jadąc z kimś, wszystkie załatwienia i zmartwienia dzieli się na pół. A zaufajcie- trochę ich jest, o czym jeszcze co nieco opowiem :)

Na cały rok

To ponownie była decyzja związana z moim planem na naukę czegoś zupełnie innego, jeszcze w trakcie studiów architektonicznych. Po prostu jeden semestr byłby niewystarczający. Natomiast z doświadczenia mojego i kilku znajomych, których tam poznałam i również przedłużyli pobyt o drugi semestr- plus minus w kwietniu wielu miało już ochotę po prostu wrócić do domu. Oczywiście, nie ma na to reguły, to zależy od personalnych preferencji, natomiast jest to coś, o czym niewiele osób mówi głośno. Da się mieć po prostu dosyć :)

Czas na stworzenie planu: WYJAZD DO HISZPANII

1. DOSTAĆ SIĘ

Generalna rekrutacja na erasmusa składała się z ocen ze wszystkich poprzednich semestrów (50 punktów),  ocen z przedmiotów projektowych (projektowanie i budownictwo- 50 punktów) dodatkowych osiągnięć (10 punktów- obecnie już nie obowiązuje) oraz wewnętrznego egzaminu z języka angielskiego (40 punktów). Z racji tego, że od początku studiów walczyłam o stypendium, oceny nie były dla mnie zmartwieniem. Miałam też jakieś drobne dodatkowe osiągnięcia, które zapewne dodały mi +- 2 punkty. O skurcz żołądka przyprawiał mnie jedynie angielski. Nieużywany przez 2 lata, nie miałam też rozszerzenia w technikum. Zaufajcie- nie czułam się stabilnie. Nie chciałam ryzykować nie przygotowaniem się, więc znalazłam sobie cudowną osóbkę (pozdrawiam Cię Gosia <3 ), z którą przez 2-3 dni przed egzaminem, rozmawiałyśmy po angielsku. Egzamin składał się z opisu budynku z obrazka oraz dyskusji w parach na zadany temat. W związku z tym wybrałyśmy sobie top 10 (może więcej) tematów, o których się w tamtym czasie mówiło w architekturze i każdy z nich dokładnie przerobiłyśmy. Kilka obrazków i mądrych dyskusji później, “poszłyśmy” razem na egzamin. Poszedł całkiem gładko i sprawnie, więc pozostało tylko czekać na wyniki…

2. PAPIEROLOGIA

Udało się! Dostałam się i to do swojego pierwszego wyboru! Mamy to! Czas na składanie dokumentów… (: Tutaj nie będę opisywać Wam całej procedury, głównie z uwagi na fakt, że na każdej uczelni wygląda to nieco inaczej i nie chcę zanudzać. Warto chodzić na spotkania, zapisywać deadline’y w kalendarzu i robić wszystko dużo wcześniej, żeby NA PEWNO o niczym nie zapomnieć. Przygotujcie się też, że już na tym etapie zaczyna Wam się komunikacja z uczelnią partnerską, a czas oczekiwania niejednokrotnie jest dłuższy niż byście chcieli, więc nie ma co zostawiać wysyłania dokumentów na ostatni moment.

3. UBEZPIECZENIE

Niewiele mi wiadomo było na ten temat, zapewne tak, jak większości ludzi na tym etapie życia. Po prostu z reguły nie bierze się pod uwagę, że coś nam się może stać, ale w tym wypadku lepiej dmuchać na zimne. Moja uczelnia jednocześnie WYMAGAŁA potwierdzenia dodatkowego ubezpieczenia, oprócz standardowej Europejskiej Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego (ekuz). Tu możecie oczywiście znaleźć coś na własną rękę, natomiast ja zdecydowałam się na kartę EURO26– ubezpieczenie dla osób wyjeżdżających za granicę, z jakimiś dodatkowymi zniżkami, z których nigdy nie skorzystałam (:. Koszt to było około 120 zł (są różne warianty) na rok, więc kwota do zniesienia, a można było czuć się  bezpiecznie. *niesponsorowane :D*

4. SZUKANIE MIESZKANIA

Temat rzeka. Poważnie. Taktyki na ten zakres organizacji wyjazdu są różne. Ja lubię mieć wszystko wcześniej i spokojniej, więc poszukiwania zakwaterowania rozpoczęłam już w czerwcu. Znam jednak ludzi, którzy szukali lokum dopiero po przyjeździe, zatrzymując się na jakiś czas w hostelach- to też jakieś wyjście, ale dla mnie, zdecydowanie nie wchodziło w grę. Dużo osób też pytało mnie, czy warto decydować się na akademiki. Osobiście uważam, że nie. W wielu przypadkach są daleko od centrum i wychodzą drożej niż samodzielnie znaleziony pokój.

W zasadzie jedynym moim źródłem była strona idealista, gdzie przez kilka dni przeglądałam i śledziłam ogłoszenia. Zdecydowałam się dosyć szybko na jedno z nich i już początkiem lipca miałam zaklepany pokój w centrum San Sebi. Szukając mieszkania, trzeba być jednak ostrożnym. Łatwo dać się oszukać, o czym przekonała się moja przyjaciółka – oszukana na 500 euro. Wpłaciła zaliczkę na mieszkanie, które, jak się okazało po przyjeździe, nie istniało. Ja, świadoma wcześniej zagrożenia, poprosiłam o filmiki z mieszkania od pozostałych dziewczyn, jednocześnie prosząc agentkę o wysłanie mi zdjęć i potwierdzenia, że pracuje dla jakiejś agencji. Gdy zdjęcia zgodziły się z nagraniami, wygooglowałam jeszcze kobietę, z którą prowadziłam rozmowy i dopiero po otrzymaniu potwierdzenia jej pracy i znalezieniu opinii o niej, przelałam depozyt.

Jeśli ktoś Wam powie, że szukanie mieszkania w obcym kraju, będąc jeszcze w innym, nie jest stresujące- nie wierzcie mu. To był tak naprawdę pierwszy moment po złożeniu dokumentów, kiedy uzmysłowiłam sobie, jak dużo zmartwień mnie czeka w związku z wyjazdem. 

5. BILETY

To był dla mnie punkt drugi na liście “najbardziej stresujące załatwienia przed wyjazdem”. Do tego momentu wciąż powtarzałam, że “JEŚLI DOBRZE PÓJDZIE, w sierpniu wyjadę do Hiszpanii”. Liczyłam się jednak z tym, że im dłużej będę zwlekać, tym więcej będę musiała zapłacić. Początkiem lipca zaczęłam rozglądać się za połączeniami. OH GOD. Gdyby tylko ktoś wcześniej mi powiedział, jak beznadziejna jest podróż z Polski do San Sebi… Lot z Krakowa do Frankfurtu/Monachium, potem do Bilbao i z Bilbao 1,5h autobusem do San Sebastian. Koszt był większy, niż się nastawiłam, ale cóż- trzeba było podjąć ostateczną decyzję. Wiedziałam, że od tego momentu nie będę mogła już mówić “jeśli dobrze pójdzie”. Od momentu, w którym potwierdziłam zakup biletu, nadszedł czas, by mówić JADĘ DO HISZPANII.

6. PAKOWANIE

Śmiejcie się lub nie, ale to była zmora. Najbardziej stresujące dla mnie było to, że zapomnę czegoś, bez czego ciężko mi się obyć. Nawet mając w głowie, że wszystko można kupić na miejscu- poziom stresu nie malał. Zapewne znacie to uczucie, pakując się nawet na tygodniowy wyjazd. To teraz pomnóżcie to sobie razy 40 ;)

Oczywiście nieświadoma, jaka naprawdę jest pogoda w tych rejonach Hiszpanii, nie przemyślałam za dobrze swojej garderoby. Płaszcz jesienny i 3 swetry okazały się niewystarczające na zimowe miesiące. Nie łudźcie się- to nie jest piękna i słoneczna Hiszpania, którą znacie ze zdjęć. Wiatr, deszcz, ogromna wilgotność powietrza, surowy oceaniczny klimat. “Mamo wyślij mi paczkę ze swetrami i rękawiczki, tu się nie da wytrzymać”- oto wiadomość, którą wysłałam w połowie października, gdy pogoda zaczęła pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Chciałam uniknąć wysyłania paczek, czy zbędnego bagażu, ale najwidoczniej ciężko tego uniknąć. Chociaż… Jak dzisiaj pomyślę, że jeszcze początkiem wakacji rozważałam zabranie tam drugiego monitora, chce mi się śmiać. Wyznajcie tu zasadę- less is more. Podróż z 40 kg bagażem nie jest niczym przyjemnym, a bez znacznej części rzeczy da się obejść przez kilka miesięcy. 

Czas na realizację planu: WYJAZD DO HISZPANII

Chciałabym podkreślić, że w tym artykule zależy mi na pokazaniu aspektów, których nie są świadome osoby planujące wyjazd na wymianę lub obserwujące osoby, które wyjechały. Są to mniejsze i większe rzeczy, czasem oczywiste, czasem takie, które mogą Was zaskoczyć, przytłoczyć i nieco załamać obraz erasmusa, jako najpiękniejszej przygody życia.

Osobiście nie żałuję absolutnie żadnego wyboru, którego dokonałam w związku ze swoim wyjazdem i uważam, że był on jedną z lepszych decyzji, które podjęłam w toku edukacji. Lubię jednak być we wszystkim ludzka i uświadamiać, że to, co część z Was widziała na moim instagramie (@immortal_p), to tylko słodka strona wyjazdu. Decydując się na taką przygodę, warto być przygotowanym na gorzkie aspekty i nie wmawiać sobie, że nie istnieją. 

POCZĄTKI

Podróż miałam zaplanowaną na tydzień przed rozpoczęciem semestru. Chciałam zapoznać się z miastem, znaleźć niezbędne dla mnie sklepy, przejść drogę na uczelnię, przyzwyczaić się do nowej sytuacji i ze spokojniejszą głową wkroczyć w trzeci rok studiów w obcym kraju. Taki był plan. A jak wyglądały realia?

Przez cały ten tydzień czułam się, jak zbłąkana owieczka. W sklepach tłumaczyłam nazwy produktów (wszystkie zioła/przyparwy dla mnie wyglądają tak samo), wszędzie widziałam jakiś dziwny język (baskijski), nikt nie umiał mówić po angielsku, moich współlokatorek jeszcze nie było w mieszkaniu, nie za bardzo miałam jak narobić sobie znajomości. Czułam się samotna, tęskniłam za domem i jedyne co było dla mnie satysfakcjonujące, to dostęp do plaży i przepiękna pogoda (ahh te zdradzieckie początki ;D). Wmawiałam sobie przez ten tydzień, że wyjechałam sama na wakacje, żeby poczuć się lepiej. Pomagało, a przynajmniej, póki leżałam plackiem na plaży lub spacerowałam po mieście i nie myślałam, że spędzę tam sama kolejne 9 miesięcy.

Pierwszy dzień studiów był ekscytująco-stresujący. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, co będzie się działo, kiedy tak naprawdę zaczną się zajęcia. W drodze na uczelnię powiedziałam sobie: “Podejdź do pierwszej osoby, którą spotkasz przed wydziałem, choćby nie wiem co!”. Właśnie z tą myślą podeszłam do pierwszej lepszej dziewczyny, która po chwili rozmowy po angielsku okazała się… Polką! I tak oto poznałam pierwszą osobę, z którą weszłam na otwarcie roku. 

Tu zaczął się CHAOS. Nagle okazało się, że przedmioty, które sobie wybraliśmy, są prawdopodobnie do zmiany, bo mogą się wzajemnie pokrywać. Dobre sobie. Około 100 studentów z kilkunastu krajów stało na korytarzu przed kartkami z planem, zmieniając ponownie swoje rozkłady zajęć. Dobra organizacja, co nie? :) Żeby było weselej, okazało się, że już tego samego dnia trwały nasze pierwsze zajęcia. Woah, tego się nikt nie spodziewał. Całe szczęście przez 2 tygodnie nikt się nie gniewał, jak nagle ktoś znikąd pojawiał się na zajęciach. Prowadzący są do tego przyzwyczajeni :) 

Układanie nowego planu nie było czymś przyjemnym, ale koniec końców mój rozkład wyglądał tak, jakbym w zasadzie… nie studiowała. 2 dni w tygodniu wolnego, 3 dni uczelni, 5 przedmiotów, część na siebie nachodziła i w dodatku nikt nie robił mi w związku z tym problemów. B A J K A .

Plus minus w taki sposób wyglądał mój pierwszy miesiąc na wymianie.

Dużo niezwykłych wrażeń, załatwień, stresu, ekscytacji, chaosu i nowych rzeczy, do których musiałam się przyzwyczaić. To był niezwykle intensywny i interesujący okres. Miks emocji związany z zupełnie nowym życiem, emocjonalny rollercoaster związany ze zmianą dosłownie każdego aspektu życia o 180 stopni. Dzisiaj wspominam to z dreszczykiem pozytywnych emocji i dumą, że pomimo momentów zwątpienia i cięższych początków, wytrwałam w swoich postanowieniach i przeżyłam niezwykle ekscytującą przygodę w nie tak słonecznym San Sebastian.

 

W kolejnej części chciałabym podzielić się z Wami oczekiwaniami, które krążą wokół Erasmusów, jak ja je odbierałam oraz jak wpłynął na mnie pobyt za granicą.

autorka tekstu: Patrycja Mikołajek

Patrycja

Zostaw komentarz

Przeczytaj też