Rysunek - Malarstwo - Digital Painting

Rok w obcym kraju, czyli moje doświadczenie wymiany studenckiej, cz. II

Cześć!

Nazywam się Patrycja i witam Was w drugiej części mojej erasmusowej przygody. 

W tym artykule chciałabym opowiedzieć Wam o tym, jak odbierałam pobyt na wymianie studenckiej, jakie miałam oczekiwania, jakie były oczekiwania wobec mnie i jak się do nich odniosłam.

Chciałabym wspomnieć o tym, co mnie zaskoczyło, co stanowiło dla mnie wyzwanie, co będę wspominać z ciepłem na serduchu i jak wpłynęło na mnie doświadczenie w Hiszpanii.

MAŁE A ZNACZĄCE

Wiele aspektów na wymianie mnie zaskoczyło. Część bardzo pozytywnie, z części do dzisiaj ciężko mi się otrząsnąć. Musicie wiedzieć, że czasem były to drobne kwestie, które mogą wydawać się nieznaczące. Jednak biorąc pod uwagę ilość aspektów, które zmieniły mi się w życiu w tamtym czasie, każde dodatkowe zaskoczenie, było potęgowane ogromem emocji, które mi towarzyszyły.

Staram się opisywać tutaj kwestie, które dotknęły mnie personalnie, natomiast też chcę wspomnieć, że nie byłam jedyną osobą, która miała takie odczucia. Poruszam tematy, które były omawiane na bieżąco z moimi znajomymi z najróżniejszych krajów. 

Pogoda

Być może wyda Wam się to śmieszne, ale to było coś, czym byłam momentami bardzo zmęczona. Nie bądźcie naiwni: Hiszpania Hiszpanii nierówna, Włochy Włochom też. Zanim wybierzecie miasto, zróbcie o nim research pod każdym możliwym względem. Ja po rozmowie z osobą, która tam przebywała, nad wyrost zakochałam się w tym miasteczku. Nie byłam przygotowana na klimaty, które zastałam. Tamtejsze deszcze, połączone z wiatrem, mocno zaniżały odczuwalną temperaturę powietrza. W dodatku w momencie, w którym zaczęło padać, padało bezustannie przez kilkanaście godzin lub dni. Pogoda była nieprzewidywalna, potrafiła zmienić się skrajnie 2-3 razy dziennie. Zmiana klimatu to też coś, na co Wasz organizm może zareagować w różny sposób, o czym też się nie myśli. Biłam się w głowę, że nie poczytałam nieco więcej o tym mieście, jeszcze zanim wybrałam uczelnię. 

Ceny

Kolejna rzecz, której nie sprawdziłam, a która hmm… straszy. Choć ceny produktów spożywczych, kosmetyków, czy odzieży nie różniły się znacznie od polskich, zakwaterowanie, wyjścia na miasto, czy komunikacja miejska, to już inna bajka. Dodatkowo koszty podróży są istotne- jeśli chcecie wrócić do domu na przykład na święta, trzeba to zaplanować wcześniej, bo ceny rosną w dosyć szybkim tempie i też mogą zaskoczyć.

Ja jednak powtarzam, że wydawałam w Hiszpanii znacznie mniej, niż mieszkając w Krakowie, z uwagi na otrzymane z programu dofinansowanie, które pokrywało koszty mieszkania i część kosztów utrzymania. Natomiast warto wspomnieć, że na uczelnię chodziłam 40 minut pieszo (nienawidzę jeździć na rowerze xD), raczej sporadycznie wychodziłam na miasto i udało mi się znaleźć pokój z przyziemnym czynszem.  Miałam w bliskim gronie osoby zmuszone płacić 100-150 euro więcej za pokój, więc warto naprawdę zrobić solidny research odnośnie kosztów, które musicie ponosić, jeszcze ZANIM WYBIERZECIE UCZELNIĘ.

Połączenie

O M G- to mnie zmiotło z powierzchni ziemi. Dosłownie. O ile pogodę i ceny sprawdziłam przynajmniej po informacji o dostaniu się, tak o fatalnym połączeniu z Krakowa do San Sebi dowiedziałam się, kupując bilety.

Moja podróż toczyła się tak:

Z rodzinnej miejscowości do Krakowa- godzina samochodem
Z Krakowa do Monachium/Frankfurtu- 2h lotu
Z Frankfurtu/Monachium do Bilbao 2h lotu
Z Bilbao do San Sebi – 1,5h autobusem

Uwierzcie mi ta podróż była katorgą- szczególnie, jak miałam 7h oczekiwania między lotami.  Najdłużej trwała od 8 rano, do 2 w nocy i nie byłam na to mentalnie przygotowana. Polecam jeszcze przed wyborem uczelni, sprawdzić sobie z ciekawości bilety lotnicze :)

Miasto

San Sebastian to jedno z najpiękniejszych i najbardziej czarujących miejsc, w jakich byłam. Moja droga na uczelnię w 65% składała się ze spaceru wzdłuż zatoki, z widokiem, który zapierał dech w piersiach. O każdej porze dnia, przy każdej pogodzie, każdego dnia miesiąca, to miasto wyglądało zupełnie inaczej. Nabierało zupełnie innego charakteru. Nie dało się znudzić tym widokiem. Nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego w żadnym mieście. Za każdym razem, idąc na spacer, byłam zdumiona i wzruszona, że mogę żyć w tak niesamowitym miejscu. 

Dodatkowo San Sebi ma w sobie naprawdę absolutnie WSZYSTKO. 3 przepiękne, zadbane, publiczne plaże, cudowną bogatą architekturę, przecinającą miasto rzekę, wzgórza, niezwykle rozwiniętą zieleń. To miasto tętni życiem, a jednocześnie ma w sobie niezwykły spokój. To nie jest typowe turystyczne, potężne miasto, gdzie przewija się dziesiątki tysięcy ludzi tygodniowo. To nie miasto, w którym boicie się, że ktoś Was okradnie, napadnie, albo zaczepi w nocy. To miasto, w którym czułam się bezpiecznie, spokojnie, a jednocześnie mogłam cieszyć się miejskim klimatem i nocnym życiem. Dodatkowo uroku dodaje mu kultura baskijska- ich własny język (który przysięgam, nie przypomina żadnego innego znanego mi dialektu), ich jedzenie (ohhh to jedzenie <3), spokój i brak pośpiechu, który tam panuje… 

Pomimo pogody, która była moim zawodem, jest to miejsce, w którym zostawiłam kawał swojego serca i zawsze będę wracać do niego myślami z tym samym zachwytem.

Chciałabym dodać, że wybierając swoją uczelnię, pomimo wspomnianych nieudogodnień, podjęłabym dokładnie taką samą decyzję. Całe miasto spełniało wszystkie moje wymagania,  pobyt w San Sebastian był niezwykłym doświadczeniem, który naprawdę umożliwił mi zrealizować swoje marzenia. 

Kultura - ludzie

Być może była to kwestia moich wygórowanych oczekiwań, być może rejonu, który wybrałam, być może ponownie słabego researchu. Całkowicie zauroczona miastem, tempem życia i atmosferą, oczekiwałam, że Hiszpanie to otwarty, pogodny, pomocny naród, do którego będzie mnie ciągnąć do końca życia. Trochę się przeliczyłam. Miałam przyjemność mieszkania z 4 lokalnymi dziewczynami, więc zaufajcie- bliższej styczności nie mogłam mieć. Hiszpanie DOSŁOWNIE krzyczą do siebie, rozmawiając, nie przepadają za sprzątaniem, nie są zbytnio przychylni na prośby i są nieco zamknięci na nowe doznania. Tu przy okazji wspomnę, że budynki są z kartonu, izolacja nie istnieje, więc moglibyście bez problemu zrobić skrypt rozmowy telefonicznej sąsiada z góry ;) Trzeba się przyzwyczaić do funkcjonowania w hałasie. Dodatkowo Hiszpanie nie porozumiewają się zbyt dobrze w języku angielskim, więc komunikacja z nimi również nie była prosta.

Nie jest to jedynie moja opinia- był to temat wielokrotnie poruszany wśród moich znajomych z wymiany. Nie tego spodziewaliśmy się po lokalnych. Oczywiście, zdarzały się wyjątki, które miałam przyjemność poznać i z którymi do dzisiaj mam kontakt, natomiast ogólne wrażenie było nieco inne, niż się spodziewałam. Z dużych plusów: z pewnością potrafią tam gotować (again to jedzenie <3), wiedzą, jak odpoczywać i jak cieszyć się życiem, mają ogromny dystans do siebie i świata oraz można uczyć się od nich spokoju ducha.


Zdecydowanie wyniosłam z kontaktu z tą społecznością umiejętność ignorowania opinii na mój temat, zachowania znacznie większego work-life balance, akceptacji siebie i dużo większej swobody w życiu. 

Zajęcia

To było coś, co będę wspominać z dużym entuzjazmem. Podejście prowadzących, atmosfera, tematyka projektów, sposób prowadzenia zajęć- naprawdę byłam mile zaskoczona. A przynajmniej w znacznej większości. Wybrałam sobie przedmioty głównie z 4 i 5 roku- po prostu były ciekawsze. Dodatkowo przedmioty z 5 roku nie miały egzaminów, a jedynie zaliczenia, które w większości były naprawdę przyjemne. Zależało mi, żeby nie mieć za dużo w sesji i po prostu mieć więcej wolnego. Prowadzący traktowali nas lżej niż lokalnych studentów, byli świadomi, że każdy z nas ma inny poziom, inny background, wywodzi się z innego środowiska. Rozumieli też, jak chcieliśmy jechać wcześniej do domów, czy jak nie było nas przez jakąś wycieczkę. W takich kwestiach wykazywali się nieskończoną wyrozumiałością.

Zdarzył się tylko jeden przedmiot, z którego nie byłam zadowolona i nie będę go dobrze wspominać, głównie przez wzgląd na prowadzącego- ale jest to zupełnie normalne zjawisko. W końcu wszyscy jesteśmy ludźmi- czasem po prostu coś nam nie podchodzi. 

Jednym z negatywnych aspektów był ogromny chaos, który panował na większości przedmiotów. Szczególnie dla mnie, jako osoby o bardzo wysokim poziomie organizacji i planowania swojego czasu. Po jakimś czasie względnie przywykłam do braku systemu i stworzyłam sobie swój własny. Natomiast początkowo było to dla mnie mocnym uderzeniem w ścianę, szczególnie, że na Politechnice każdy przedmiot ma dosyć konkretną strukturę i harmonogram, więc było to zupełnym przeciwieństwem tego, co było mi znane. 

Język obcy

- angielski

To było i nadal jest ciekawe doświadczenie. Początkowo bardzo się obawiałam, czy mój poziom angielskiego jest wystarczający do studiowania za granicą.. Z czasem jednak zauważyłam, że nie ma tam osoby o perfekcyjnym sposobie mówienia i dotarło do mnie, że skoro ja ignoruję błędy, które popełniają w rozmowach moi znajomi, oni z pewnością w taki sam sposób odbierają mój poziom angielskiego. Dodatkowo odkryłam, że na zajęciach nie muszę rozumieć każdego jednego słowa, żeby być w stanie dostarczyć projekt, czy pojąć wykład. Warto też wspomnieć, że robiąc notatki na wykładach, zapisywałam słowa wypowiadane przez prowadzącego, więc w trakcie nauki bez problemu mogłam je przetłumaczyć. Z reguły niewiele zmieniały pojęcie tematu, więc nawet nie było to konieczne, ale w ten sposób poszerzałam swoje słownictwo.

Tym, czego się nie spodziewałam, to po około 3 miesiącach było mi trochę niedobrze od rozmawiania całymi dniami w obcym języku. Podobał mi się fakt, że po kilku tygodniach myślałam już po angielsku, a po kilku miesiącach i aż do dzisiaj nawet liczę w głowie po angielsku. Natomiast byłam zaskoczona, o ile większy jest poziom skupienia prawie non stop w ciągu dnia, kiedy posługujemy się nie swoim językiem. Nie byłam na to przygotowana. Początkowo też tego nie czułam. Dotarło to do mnie dopiero, jak wróciłam w święta do domu i odkryłam, na ile mniej używam swoich szarych komórek, wypluwając z siebie zdania po polsku. Po kolejnych kilkunastu tygodniach, angielski był już dla mnie znacznie bardziej naturalny i nie odczuwałam przeciążenia umysłu. Obecnie znajomi śmieją się, że używam dużo angielskich słów w rozmowie z Polakami. Po prostu stały się one dla mnie częścią komunikacji i niełatwo mi je wyplewić. Czasem też nie pamiętam polskiego odpowiednika i angielskie słówko wpada mi do głowy jako pierwsze :) 

Ciekawym była tu dla mnie ta gradacja:
stres – płynność – zmęczenie – codzienność – naturalność

Wiele osób martwi się językiem i nie decyduje się przez to na wyjazd. Uwierzcie mi, że poznałam osoby na wymianie, których angielski był bardzo podstawowy i nikomu to nie przeszkadzało. Nauczyłam się jednego- póki jesteśmy w stanie się komunikować i zrozumieć, nikogo nie interesuje, czy używamy poprawnej formy gramatycznej, czy wyszukanych zwrotów.

Dla mnie interesującym faktem jest też to, że nie mam poczucia ogromnego rozwoju językowego. Nauczyłam się kilkudziesięciu, może kilkuset nowych słów, więc z pewnością poszerzyłam słownictwo. Zdecydowanie nabrałam pewności w mówieniu. Przywykłam też do wielu różnych akcentów, więc znacznie łatwiej mi jest rozumieć różne nacje. Codziennością jest dla mnie oglądanie filmów jedynie po angielsku, czytanie książek i artykułów po angielsku, rozumienie większości osób. Natomiast musicie wiedzieć, że z samego mówienia po angielsku, nie rozwniecie języka, jeśli nie sprawdzacie nowego słownictwa, czy nie szlifujecie gramatyki. Ja, choć czuję, że mój angielski jest płynniejszy, jestem świadoma, że nie skorygowałam większości błędów, które popełniałam w mowie. Jeśli więc chcecie uczyć się języka w trakcie wymiany, sam fakt wymiany nie wystarcza :)

- hiszpański

Dużo osób pyta mnie, czy byłam w stanie poradzić sobie bez hiszpańskiego. Cóż… Różnie z tym bywało. Na uczelni nie było to absolutnie żadnym problemem. Wybrałam kursy po angielsku, więc każdy tym językiem się na zajęciach porozumiewał. Natomiast bywały problemy w życiu codziennym. Najgorszym doświadczeniem była dla mnie wizyta u lekarza, gdzie w całym ośrodku nikt nie mówił po angielsku, a kobieta, do której zostałam odesłana, nie chciała nawet używać słownika. Do dzisiaj nie wiem w zasadzie, co mi dolegało. Dostałam leki, kupiłam, przeszło i przeżyłam, więc ona chyba zrozumiała :) 

Chodziłam na zajęcia z hiszpańskiego na studiach, ale mój zapał do nauki umarł, gdy po prostu zaczęło brakować mi czasu. Dało się zaliczyć ten przedmiot bez większych wysiłków, co tylko zmniejszało moją motywację. Nie czułam presji z żadnej strony, więc po prostu sobie odpuściłam. To, co mogę polecić osobom, które chciałyby opanować język obcy- zacznijcie sobie coś jeszcze przed wyjazdem. Łatwiej Wam będzie się odważyć, by używać tego języka z lokalnymi- oni to bardzo doceniają i będą chcieli Wam pomóc się nauczyć :)

OCZEKIWANIA VS RZECZYWISTOŚĆ


W trakcie mojej przygody w San Sebastian, uderzyło we mnie kilka oczekiwań, czy też stereotypów, które dotykają studentów na erasmusie. Ich presja wisiała nade mną i przez dłuższy czas nie byłam jej nawet świadoma. Jadąc na wymianę oczekuje się od Was mnóstwa nowych wrażeń, znajomości, imprez, wyjazdów i szalonych pomysłów. Wszyscy spodziewają się, że co weekend będziecie zarywać nocki w klubach, upijać się, wyjeżdżać na potężne wycieczki organizowane specjalnie dla studentów wymiany, że będziecie spotykać się z dużym gronem znajomych z różnych krajów co drugi dzień. Oczekuje się od Was maksymalizacji w odbieraniu bodźców. Jeśli nie spełnicie tych warunków- czymże jest Wasz wyjazd na erasmusa? Zmarnowaniem czasu, pieniędzy, potencjału, czy możliwości, jakie macie! Przecież właśnie PO TO SIĘ JEDZIE NA WYMIANĘ! 

Nie podejrzewałam, że uderzą we mnie te oczekiwania. Oczywiście znam osoby, których wymiana wyglądała właśnie w taki sposób. Kac na zajęciach, więcej ich nie było niż byli, chodzili ogromnymi grupami, jeździli na wycieczki. I cieszyli  się tym! Natomiast dla mnie ważnym wnioskiem było to, że absolutnie każdy ma prawo do doświadczania wyjazdu w zupełnie inny sposób bez wyrzucania sobie, że nie wykorzystał “dobrze” takiej możliwości. Erasmus nie jest tylko dla imprezowych dusz, które chcą zaszaleć w obcym kraju. Pamiętam, jak uderzyło to we mnie już  drugim tygodniu, gdy organizowana była impreza integracyjna dla studentów architektury przed wydziałem. Biłam się z myślami, czy POWINNAM iść.. Po 2 tygodniach nowych wrażeń, ciągłego chaosu, zmian, potężnej ilości  bodźców, byłam przytłoczona i ostatnie, o czym marzyłam,  to spędzenie pół nocy z kolejną “porcją” nowych osobowości, słuchając najróżniejszych historii z kilkunastu innych krajów. Jednocześnie miałam w głowie myśl: przecież po to tu jesteś! Tak POWINIEN wyglądać Twój erasmus! Ostatecznie nie poszłam, decydując się spędzić ten wieczór w gronie 6 osób, z 5 różnych narodowości, studiujących różne kierunki, wspólnie gotując i dzieląc się dotychczasowymi doświadczeniami.. 

Wielokrotnie toczyłam takie wewnętrzne walki, obawiając się, czy faktycznie coś mi umyka. Aż do jednego wieczoru, gdy zdecydowaliśmy się pójść większym gronem do klubu potańczyć. Wspominam to tak: wyszło nas ponad 15, staliśmy w ogromnej kolejce, wpuścili 10 osób. Pozostali stali tam przez kolejne 20 minut, po czym część z nas postanowiła po prostu wrócić do domu. Wtedy dotarło do mnie, czym DLA MNIE ma być erasmus. Jakie doświadczenia DLA MNIE mają znaczenie. Co MI sprawia radość. Co JA chcę wyciągnąć z wyjazdu. Nie jestem introwertyczką. Uwielbiam spędzać czas z ludźmi, poznawać nowe osoby, nabierać kontaktów, słuchać historii z innych krajów. Ale dużo większą satysfakcję sprawiały mi kolacje z 5-8 osobami, od których mogłam dowiedzieć się czegoś ciekawego, z którymi wspólnie gotowaliśmy tradycyjne dania, wymianiając się charakterystycznymi elementami kultur. Dużo bardziej cieszyły mnie sporadyczne wycieczki z moją bratnią duszą z Rumunii (tam poznaną), które same sobie organizowałyśmy. Ważniejsze były dla mnie rozmowy o tym, jak postrzegamy pobyt zagranicą, jak się różnimy, co nas tam sprowadziło. I absolutnie nie żałuję, że nie chodziłam co tydzień z całym wydziałem na imprezy. Że nie jeździłam autokarami po Hiszpanii z 50-osobowymi grupami. Nie dajcie sobie wmówić, że tak MUSI wyglądać Wasz wyjazd. Jeśli chcecie- korzystajcie, bo macie takie możliwości. Ale jeśli nie sprawia Wam to radości- nie dajcie sobie wmówić, że po to się tam jedzie. 

Od tego momentu mój wyjazd nabrał dokładnie takiego wyrazu, jakiego od początku pragnęłam. Zaczęłam kursy z UX designu, udało mi się zakwalifikować do programu mentorskiego, budowałam silną sieć kontaktów z ludźmi z różnych kultur. Miałam grono znajomych, których określałam swoją rodziną. Co tydzień organizowaliśmy kolacje z winem, wieczory filmowe, długie rozmowy o głupotach, o swoich doświadczeniach i różnicach kulturowych. Udało mi się zgromadzić mniejsze grono znajomych, ale o silniejszych powiązaniach, z którymi kontakt trzymam cały czas. Nauczyłam się zdrowych nawyków, na które wcześniej nie mogłam sobie pozwolić. Regularnie sypiałam, zdrowo się odżywiałam, zaczęłam medytować i ćwiczyć jogę. Na uczelnię chodziłam pieszo, spędzałam mnóstwo czasu na plaży (jak tylko pogoda pozwalała) i cieszyłam się każdym dniem na wymianie. Zwiedziłam kilka miejsc, nie wydając przy tym majątku i zbierając doświadczenia, które będę pamiętać do końca życia. Poznałam bratnią duszę, siostrę, przyjaciółkę, która stała się jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Rozwijałam się życiowo, zawodowo, zdrowotnie i emocjonalnie. Zmieniałam się każdego dnia, rosłam w oczach i byłam dumna, z tego, co osiągam. To był MÓJ wyjazd, MOJE doświadczenie, MÓJ rozwój i tylko JA decydowałam o tym, jak chcę je przeżyć. Nie stereotypy, presja społeczna i oczekiwania. To nie był raj, jaki widzieli inni ludzie, to był mój własny azyl, który przeżyłam tak, jak chciałam.

Chciałabym też wspomnieć tutaj, o kilku emocjach, które są zupełnie normalne, choć mogą zaskoczyć, bo nie mówi się o nich otwarcie. Nie dziwcie się, jeśli w trakcie wyjazdu, szczególnie na początkach, będziecie często przytłoczeni, zagubieni i zestresowani. Zmiana kraju, kultury, języka, nawyków, uczelni, środowiska, klimatu, trybu pracy i wielu innych drobnych rzeczy, które zaczną zmieniać się w Was, to naprawdę DUŻO do przyswojenia. Nie jest to coś, czego nie da się zrobić. Nie jest to coś, co wpłynie na Was negatywnie na dłuższy dystans. Ale macie prawo czuć to, co czujecie. Pierwsze dni, a nawet tygodnie, to naprawdę ogrom bodźców i nowych doświadczeń i trzeba być na to przygotowanym. Ja kilka razy miałam ochotę spakować się i wrócić do domu. Bo po prostu było tego za dużo, bo tęskniłam, bo byłam zestresowana tym chaosem. To były chwile, które przemijały, ale też były dla mnie częścią doświadczenia. Wyjazd na erasmusa nie oznacza ciągłego błogostanu i sielanki, jak często jest odbierany. Wielokrotnie słyszałam od znajomych: “Ale Ci tam dobrze”, “Jak tam w raju?”, “Zazdroszczę Ci, że jesteś tam sama”, “Pewnie zero stresu na uczelni?”.  Pamiętajcie, że niektóre rzeczy wyglądają świetnie na instagramie i raczej opowiada się o pozytywnych wrażeniach, śmiesznych historyjkach, czy ludziach, których się poznało.

POWRÓT | KONSEKWENCJE | SKUTKI UBOCZNE

9 miesięcy w obcym kraju zmienia. KROPKA. Nie ma tu żadnych wątpliwości. Tak samo, jak i w fakcie, że zmienia na lepsze. Nie cofnęłabym tych zmian, nie chciałabym wrócić do “dawnej siebie”.

Taka decyzja dodaje skrzydeł, pewności siebie, umiejętności organizacyjnych i komunikacyjnych. Poszerza horyzonty, pokazuje nowe perspektywy, udowadnia, że absolutnie wszystko jest możliwe. Nabiera się ogromnego dystansu do siebie, świata i innych ludzi. Zdobywa się znajomości na całym świecie, które choć mogą nie utrzymywać się na co dzień, z pewnością trwają i są niezwykle cenne. Ma się możliwość, żeby eksplorować różne miejsca, kultury i podejścia do życia. Ma się czas na robienie rzeczy dla siebie, czy innych.

Z mojego osobistego doświadczenia wyniosłam znacznie więcej, niż planowałam. Poznałam bratnią duszę, z którą spędzałam 95% czasu na wyjeździe, z klasą skończyłam oba semestry, udało mi się skończyć kursy i dostać pracę w branży IT. Wyrobiłam sobie zdrowe nawyki, nauczyłam się balansu w życiu, dystansu do ludzi i samej siebie. Poznałam mnóstwo kultur, które pokazały mi, że nic nie jest w życiu czarno-białe. Wyrobiły mi światopogląd i otworzyły mnie na nowe doświadczenia.

Obecnie od ponad miesiąca jestem w Polsce. Niełatwo się odnaleźć po powrocie i nie ukrywam tego.  Uważam, że powrót to również ważny aspekt wyjazdu. W pewnym sensie wszystko jest znowu nowe, nieznane, inne. Ludzie, z którymi kiedyś byliśmy blisko, mogą nagle wydawać się odlegli. Tak, jak wspominałam- taki wyjazd zmienia, więc nic nie jest już takie, jakie było. Przez pierwsze tygodnie czułam, że nie mogę się odnaleźć, że nie należę już do tego świata, że tu nie pasuję, że nikt nie mnie rozumie. Byłam i wciąż jestem rozdarta między tym, że bardzo się cieszę z powrotu, a tym, że tęsknię za życiem, które tam miałam. To, co dał mi erasmus, ma potężną wartość. Nauczył mnie, że nowe, znaczy pełne emocji i doznań. Każdego rodzaju, Wiem, jak wiele świat ma do zaoferowania i jestem przekonana, że to nie jest moja ostatnia taka przygoda.

„Nigdy już nie będziesz całkowicie w domu, ponieważ część twojego serca zawsze będzie gdzie indziej. To cena, jaką płacisz za bogactwo kochania i poznania ludzi w więcej niż jednym miejscu”.


Miriam Adeney

 

autorka tekstu: Patrycja Mikołajek

Patrycja

Zostaw komentarz

Przeczytaj też